Strona internetowa powstała w ramach projektu „Mecenat Małopolski”, który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.
Niezwykły duchowny i nauczyciel, obrońca i rzecznik uczniów.
Ks. dr Edward Zacher uczył mnie religii w wadowickim liceum w latach 1948 - 1951. Miał wtedy około 45 lat. Pamiętam Go z tamtych lat do dziś, choć minęło prawie pół wieku. To był niezwykły duchowny i nauczyciel, cieszący się zarówno w gronie nauczycielskim, jak i wśród młodzieży wielkim szacunkiem. Energiczny, pogodny i życzliwy, o wielkiej wiedzy i talencie pedagogicznym. Ogromnie łatwo nawiązywał z nami kontakt, interesująco wykładał, umiał wpleść w poważne treści jakąś anegdotę, żart itp. Dlatego jak pamiętam lekcje religii były bardzo przyjemne. Ksiądz Doktor wprowadził na swoich zajęciach coś w rodzaju wolnej trybuny. Zachęcał nas, aby wszelkie kwestie, wątpliwości i problemy stawiać w formie anonimowych pytań pisanych na kartkach i składanych przed lekcją na jego stole. Robiliśmy to - może nazbyt, nawet gorliwie - czasami po to, aby nas nie pytał. Były oczywiście pytania i problemy istotne i ważne, jakie miewa młodzież w wieku 17-18 lat. Ksiądz był rozjemcą, obrońcą i rzecznikiem uczniów w różnych szkolnych aferach. Pamiętam kilka takich sytuacji, kiedy dzięki jego interwencji uczniowie unikali kar. W którejś klasie jedna z naszych figlarnych koleżanek zrobiła głupi kawał prof. Szeliskiemu, zwanemu „Krupą”. Przed lekcją języka polskiego nalała dość sporo wody do wgłębienia drewnianego krzesła za katedrą. Profesor wszedł do klasy, usiadł i zaczął zapisywać lekcję w dzienniku. Po chwili poderwał się i - czerwieniejąc na przemian i blednąc - rzucił wściekły:
- Kto to zrobił ?
Wiadomo, że w takich sytuacjach winnego nigdy nie ma. Ale sprawa zrobiła się poważna. Profesor wybiegł z klasy i powiadomił o incydencie dyrektora Królikiewicza. Po dochodzeniach sprawczyni przyznała się do winy. Została zawieszona w prawach uczennicy i groziło jej wydalenie ze szkoły. Po kilku dniach wróciła jednak do klasy, bo skutecznie orędował za nią ks. dr Zacher.
Podobnie było z nami w jedenastej (maturalnej) klasie. Była to tzw. „klasa pedagogiczna”, przygotowująca do pracy nauczycielskiej. Nie było w niej religii. Kuratorium zarządziło, ze - jak w liceach pedagogicznych - nie będziemy mieć szkolnych rekolekcji, tylko normalne zajęcia. Byliśmy jedyną klasą, która w czasie trzech wolnych dni miała lekcje. Ktoś rzucił pomysł - idziemy na wagary! Nie był to dobry pomysł, nie podobał mi się, ale dostosowałem się do decyzji większości. Ponieważ dojeżdżałem do szkoły i nie miałem gdzie się podziać, poszedłem z kolegami do bursy. Po jakiejś godzinie przybiegł tam zdyszany któryś z profesorów.
- Rany boskie, chłopcy, co wy robicie! Przecież was wyrzucą wszystkich ze szkoły. Dwa miesiące przed maturą! Wracajcie natychmiast na zajęcia, bo w przeciwnym razie dyrektor musi powiadomić kuratorium...
Wróciliśmy. Zrobiła się straszna afera! Polityczna. Zebrała się Rada Pedagogiczna i - jak nam potem powiedział wychowawca - dzięki Księdzu Prefektowi, ocaliliśmy swoje głowy, jakich użył wpływów, nie wiem Autorytet miał ogromny, pracował przecież w tej szkole od czasów przedwojennych. Poza tym, choć był to czas (1952 rok), kiedy stalinizm sięgał apogeum, ta obca ideologia nie była akceptowana przez dyrektora i większość grona. Choć oficjalnie trzeba było pewne rzeczy mówić, a nawet robić - to i tak każdy swoje myślał. Tak było również z nami - uczniami.
Kiedyś na lekcję historii przyjechał wizytator z kuratorium, dyskutowaliśmy „po marksistowsku”, a więc - jak trzeba, jak nakazywał podręcznik tłumaczony z języka radzieckiego. Po lekcji prof. Kucharski był bardzo z nas zadowolony, ale minę miał wisielczą i mrugał do nas porozumiewawczo. Wszyscy wiedzieliśmy o co chodzi.
Na lekcjach religii bywało również i wesoło. Ksiądz Prefekt żartował, opowiadał facecje, anegdoty. Kiedyś wspominał swój wyjazd na studia do Rzymu. Jechał do słonecznej Italii pociągiem via Praga. Ale nie było mu wesoło. Ogarniał go smutek po pożegnaniach z najbliższymi, z żalem oglądał przez okno wagonu polskie pejzaże, które opuszczał na przeciąg najbliższych dwóch lat. Słowem - był w kiepskim nastroju. Pociąg przejechał granicę polsko-czeską i zatrzymał się na jakiejś stacji.
- Kiedy zobaczyłem długą kolejkę Czechów - opowiadał Ksiądz Prefekt - ustawionych przed drzwiami z napisem
„Vyhodek”, ogarnęła mnie dziwna wesołość. Pomyślałem, co też to naszym pobratymcom się przydarzyło...
Gustaw Studnicki, absolwent liceum z roku 1952
Strona internetowa powstała w ramach projektu "Mecenat Małopolski", który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego. Wszystkie prawa zastrzeżone.