Strona internetowa powstała w ramach projektu „Mecenat Małopolski”, który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.

Tomasz Maczuga

15 kwietnia 2013 roku zmarł w Krakowie, po długiej chorobie, Tomasz Maczuga - absolwent Liceum Wadowickiego rocznik 1959-1963.

Wspomnienia

Przed próbą przypominania sobie szkolnych czasów muszę zaznaczyć, że mam niezwykle „dziurawą pamięć”. Byłem chyba zawsze trochę nieprzytomny, nie byłem nigdy uważnym obserwatorem. To, co zapamiętałem łączyło się zwykle z czymś, co w danym momencie zrobiło na mnie wrażenie, zadziałało na emocje.

Fenomen pamięci mnie intryguje, bo wierzę, że wszystko, co przeżyliśmy mamy w mózgu zapisane. Porwałem się na przeczytanie Prousta, który tak dużo mówi o pamięci. Trzeba tylko odpowiedniego impulsu, żeby otworzyły się różne okienka, drzwiczki i tym podobne bramki gdzieś w głowie i nagle wraca do nas całą falą przeżycie, które na wiele lat zniknęło z naszej świadomości. Każdy pamięta inaczej i co innego. Porównanie wspomnień może być fascynujące.

CZASY LICEALNE

Gdy słyszę frazę „liceum w Wadowicach”, co mi się przypomina w pierwszym momencie ?

Budynek naprzeciw „ogródka sądowego” przy ulicy Mickiewicza w Wadowicach. Budynek nie był specjalnie imponujący ale jego położenie naprzeciw budynku sądu i przed skwerem w ogródku sądowym bardzo mi się podoba.

Koledzy, których pamiętam najżywiej – plus ewentualnie wspomnienie o kolegach, koleżankach – zabawne, charakterystyczne, dramatyczne

W mojej pamięci zapisali się prawie wszyscy koledzy, jedni żywiej, drudzy tylko bardzo migawkowo. Na przykład w mojej świadomości ważnym „duetem” w naszej klasie byli Wojtek Petek i Andrzej Inglot. Siedzieli w rzędzie tym, co ja, ale chyba w przedostatniej ławce. Często ich było słychać nawet w czasie lekcji, a zwłaszcza bas Andrzeja. Pamiętam Marka Kondratowicza i jego dowcipne komentarze na różne tematy. Kiedyś prof. Sarnicki „Cyrul” wykładał z emfazą na lekcji geografii o klimacie w Europie – mówił swoim dość głębokim głosem wspomagając się gestem: „… olbrzymie masy powietrza przemieszczają się z zachodu na wschód...” a tu słychać cichy komentarz Marka: „jak się im też tak chce ?”. Na szczęście Cyrul nie dosłyszał.

Maciek Leń, mój współtowarzysz w ławce zdecydował się na siedzenie ze mną w jednej ławce jeszcze w 8 klasie, bo chyba miałem opinię „pracusia” i liczył, że łatwo będzie odpisywać. Sam to zresztą mi zakomunikował. Był miłym i bezproblemowym kolegą przez cztery lata. Pamiętam Chocznian: Józka Brańkę i Józka Bąka. Irek Rodkiewicz siedział w ławce przede mną – pamiętam go także dlatego, że bywałem u niego w domu na ulicy Słowackiego na parterze. W mieszkaniu pachniało skórą, wisiały rozmaite akcesoria myśliwskie a poza tym oglądaliśmy czasem dwa tomy z przedwojennej Historii Powszechnej poświęcone I wojnie światowej. Było tam dużo zdjęć z różnych frontów na kredowym papierze. Było co oglądać!

Z dziewcząt pamiętam oczywiście dobrze moją sąsiadkę z kamienicy czyli Madę Chołojewską, jej „rozrabiające” koleżanki Gośkę Królewską, Tereskę Wanat. Pamiętam prawie wszystkie dziewczyny: Ewę Chrapek, Marysię Koman, Marysię Filipek, Grażynę Wisznowicer, Hankę Namysłowską, Marysię Kowalczyk, Tereskę Fijał (nasi rodzice chyba się znali), „Gugę” Ziembowską, trochę słabiej Lidkę Wójcik (była bardzo spokojna i grzeczna). Bywałem czasem z zeszytami lub po zeszyty u Małgośki Paździory. Mieszkała na Trybunalskiej na pierwszym piętrze. Pamiętam, że była największą sportsmenką w naszej klasie (skakała w dal dalej niż ja). Poza tym brała żywy udział w dyskusjach na języku polskim (lub na lekcjach wychowawczych) o jakichś książkach o miłości. Małgośka w odpowiedziach na polskim używała słowa „jednakowoż”, które klasa uważała za zbyt wymyślne i trochę się podśmiechiwała, gdy je słyszała.

Profesorzy, których pamiętam najżywiej - plus ewentualnie wspomnienie o profesorach – zabawne, charakterystyczne, dramatyczne

Profesor Zbigniew Putyra „Zbysio” – nasz wychowawca. Gdy mu się chciało, świetnie potrafił wyłożyć i wytłumaczyć zjawiska fizyczne. Uczył nas o działaniu wielu nowoczesnych urządzeń. Jego lekcje były lepsze niż lekcje fizyki na Politechnice na pierwszym roku. Utkwiło mi w pamięci, że już na drugiej lekcji z fizyki odpytał nas z materiału z pierwszej lekcji. Pierwszą dwóję za nie wytłumaczenie zasady pomiaru suwmiarką dostała dziewczyna o nazwisku Miarka, mieszkała koło parku, chodziła z nami chyba tylko przez rok.

Za naszych czasów świat nie wprowadził jeszcze zasad „poprawności politycznej” stąd nauczyciele robili rzeczy dzisiaj niedopuszczalne. Jakoś przeżyliśmy i chyba bez poważniejszych strat na ciele i umyśle. „Zbysio” potrafił przepytać całą klasę dwa razy w czasie jednej lekcji, niektórzy po 45 minutach mieli dwie „pały”, poza tym „Zbysio” rzucał kluczami w gadających uczniów (trzeba było mieć refleks). „Cyrul” w nerwach potrafił nazwać nieprzygotowanego delikwenta „ty kupo mięsa” (nie odnosiło się to do tuszy), profesor Maria Sarnicka „Marysieńka” zwróciła się kiedyś do Kryśki Tatar: „ale całować się po bramach to ty masz czas a nauczyć się na lekcję biologii już ci go nie starcza ?” Kryśka nic na to nie odpowiedziała, wyraźnie się nie przejęła i gdy ją w zeszłym roku spytałem, czy to pamięta – nie pamiętała.

Profesor Sarnicki przy całym swoim braku cierpliwości do uczniów był postacią z którą wiąże się wiele wspomnień. Szkoda, że nic nie wiedzieliśmy (przynajmniej ja) o jego wojennych przeżyciach i ciekawym życiorysie. Brał nas na wycieczki (podobnie jak Maria Sarnicka). Uczył geografii a w 8-mej klasie rysunku. Tu mam pewien grzech na sumieniu, który trzeba w końcu wyznać. Jako zadanie domowe dostaliśmy polecenie narysowania jakiegoś starego obiektu i kapliczki z natury. Jako stary obiekt wybrałem walącą się trochę, parterową chałupę na placu Getta w której mieściło się „Stowarzyszenie Świętej Zyty”. Na szukanie kapliczki nie starczyło mi już czasu – narysowałem „z pamięci” syntetyczną kapliczkę jakich pełno było w Beskidach. Gdy „Cyrul” zapytał o lokalizację powiedziałem, że pochodzi z Zembrzyc a on sobie przypomniał, że taką tam widział.

Inni profesorowie w skrócie: profesor Kożuch i jego 40 zadań z matematyki na Boże Narodzenie, 40 zadań na Wielkanoc, kartkówki i szybkie chodzenie po klasie; profesor Grzesło i jego wielkie opanowanie, powaga i chronienie nas przed zepsuciem świata starożytnego, profesor Ryntflejsz, bardzo łagodna w wymaganiach, niestety nasz rosyjski nie należał przez to do najlepszych. Z profesor Raimannową wiąże się moje wspomnienie, które powinna pamiętać klasa, bo ona była kilkakrotnie „beneficjentem” zdarzenia. Otóż przyniosłem kiedyś na lekcję polskiego książkę z biblioteki mojego dziadka – historię literatury polskiej z roku 1900. Były tam ładne, rozkładane kolorowe ilustracje pokazujące podobizny „Bogurodzicy”, rękopisów, pierwszych wydań literatury polskiej itp. „Raimanka” przeglądnęła tom dość starannie – zajęło jej to z 10 minut. Namówiony przez klasę przynosiłem do szkoły kolejne tomy i zawsze „przepadało” jakieś 5, 10 minut z lekcji. Pani profesor się nie spostrzegła, że działanie było celowe i niezbyt mądre (z naszej strony).

Najbardziej nie lubiany przedmiot – plus ewentualnie dlaczego

Nie miałem przedmiotu, którego bym szczególnie nie lubił. Niektóre były trochę nudne.

Najbardziej lubiany przedmiot – plus ewentualnie dlaczego

Fizyka wtedy gdy „Zbysio” był w formie.

Najbardziej pamiętna sytuacja z liceum - (lekcja, afera - pozytywna, negatywna)

Na pewno przychodzi na myśl matura. Maj, słońce, pogoda a my spięci i świadomi, że doszliśmy do granicy za którą będzie dojrzałość. Szczegółów nie pamiętam wcale ale nastrój tak.

Kontakty z licealistami wadowickimi z innych klas w czasach liceum i po liceum.

Z Marysią Banachowską wygraliśmy !? konkurs rock and rolla w Powiatowym Domu Kultury w czasach licealnych. W czasie liceum ale bardziej po liceum utrzymywałem częste kontakty z Andrzejem Kobosem i z Andrzejem Gaborem z ulicy Iwańskiego. Miałem kilka kontaktów z Maryną Tindel, która studiowała na Politechnice i z Grażyną Wisznowicer, gdy studiowała w Krakowie. W ostatnich latach miałem kilkuletni kontakt z Krzysztofem Lenartowiczem. Dzięki Lidce Wójcik i Irkowi Rodkiewiczowi odświeżyłem po wielu, wielu latach kontakty z kolegami i koleżankami z klasy za co im jestem bardzo wdzięczny.

WADOWICE

Moja trasa do szkoły i ze szkoły – ewentualnie wspomnienia co było po drodze?

Mieszkałem bardzo blisko liceum. Szedłem ulicą Żwirki i Wigury a potem przez ogródek sądowy ale częściej Trybunalską a potem Mickiewicza. Po lekcjach wpadaliśmy chyba często do kościoła ale nie pamiętam już, czy zdarzało mi się to przed lekcjami. Droga do szkoły zajmowała mi tylko kilka minut.

Najładniejsze według mnie miejsce w Wadowicach (ulica, budynek, park, klasztor)

Schody na tyłach kościoła parafialnego, okolice klasztoru, pięknie położony park i ładnie położony cmentarz. Park pamiętam z czasów, gdy był cały starannie ogrodzony i pieczę sprawował nad nim jeden ogrodnik. Lubiłem ulicę Słowackiego i odchodzące od niej ulice Iwańskiego i Krasińskiego.

Ulubione miejsce w mieście z czasów licealnych, miejsce gdzie się chodziło na wagary, randki, spacery, uprawiać sport itp.)

Brzegi Skawy, okolice parku, Czuma, ogród Daniela. Na sanki i narty chodziło się albo „na Czumę” albo „na pagórki”. Pagórki znajdowały się na obszarze między aleją Wolności (tyły willi Józefówka) a terenem, gdzie teraz jest nowa część szpitala.

Najciekawsze wydarzenie społeczne, polityczne w Wadowicach z czasów licealnych (przyjazd ważnej osoby, uroczystość religijna, akademia ku czci?)

W mojej pamięci zachował się przejazd wojsk radzieckich przez Wadowice w okresie kryzysu kubańskiego (albo berlińskiego) już nie pamiętam. Przez trzy dni i trzy noce jechały przez Wadowice ciężarówki. Czasem się zatrzymywały a żołnierze o egzotycznym nieco wyglądzie (prawie wszyscy pochodzili chyba z republik azjatyckich) rozdawali dzieciom cukierki. Przejechało kilka wozów pancernych ale głównie były to ciężarówki. Czuło się, że coś się dzieje ale młodość nie pozwalała się martwić. Pamiętam, że byłem trochę rozczarowany, że nie jadą czołgi i więcej wozów pancernych.

Najciekawsze wydarzenie kulturalne, sportowe w Wadowicach z czasów licealnych (film, impreza, koncert)

W Powiatowym Domu Kultury było dużo ciekawych imprez kulturalnych: odczyty, wieczory literackie, przedstawienia teatralne, przyjeżdżała nawet opera objazdowa. Pamiętam, że występowała w Wadowicach Mieczysława Ćwiklińska w sztuce „Drzewa umierają stojąc”. Miała już wtedy blisko 80 lat. W rynku pojawiały się afisze z tekstem: Kabaret „Pinezka” po występach w Londynie, Paryżu i Chicago wystąpi w PDK Wadowice, sala teatralna.

PO MATURZE

Dalsza nauka, praca

Studia na budownictwie wodnym na Politechnice Krakowskiej, asystentura na PK, potem doktorat w University College Dublin, powrót i praca dydaktyczna na Politechnice. Od 1997 do 2006 w ramach etatu na Politechnice rozwijałem i prowadziłem Centrum Transferu Technologii, bardzo ciekawe doświadczenie różne od dotychczasowych doświadczeń nauczyciela akademickiego.

Rodzina

Żona – jedna i ta sama od czasu studiów.

Kontakt z Wadowicami i kolegami

Dopóki matka mieszkała w Wadowicach przyjeżdżałem regularnie na weekendy i odwiedzałem często Tadeusza Filipa, który uczył mnie kiedyś angielskiego.

Hobby, podróże

Stare książki, grafiki, słuchanie muzyki. Podróżowałem dość dużo prywatnie i służbowo. Z krajów, które poznałem trochę lepiej oprócz Irlandii wymienię Włochy, Belgię, Holandię i Francję.

Refleksja ogólna – życiowa maksyma

W miarę upływu czasu widzę, jak różnie różni ludzie pamiętają te same rzeczy. Stąd waga naszych wspomnień – dopiero ich suma daje pewien wgląd w rzeczywistość. Maksyma – „Żyj i daj żyć innym.”


Strona internetowa powstała w ramach projektu "Mecenat Małopolski", który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego. Wszystkie prawa zastrzeżone.