Strona internetowa powstała w ramach projektu „Mecenat Małopolski”, który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.

Jego klasa
Klasa gimnazjalna Karola Wojtyły

Justyna Kowalczuk

W 1929 roku Karol Wojtyła rozpoczął naukę w wadowickim gimnazjum. Przez 8 lat rozwijał tu swe zainteresowania, zawierał znajomości, pielęgnował pasje. Wspólnie z kolegami chodził nad Skawę, zjeżdżał na nartach z Leskowca i grał w piłkę na boisku za kościołem.

Społeczność klasową tworzyli chłopcy pochodzący zarówno z rodzin chłopskich, jak i inteligenckich. Niektórzy byli synami rzemieślników. Najzamożniejsi byli bracia Banasiowie, synowie właściciela majątku ziemskiego w Radoczy. Koledzy generalnie uczyli się dobrze. Wiktor Kęsek był dobrym historykiem, a Rudolf Kogler germanistą. Zdzisław Przybyło celował w rysowaniu karykatur i portretów, Antoni Motłoch wolał wykonywać pejzaże. Z matematyki najlepszy był Jasiu Wolczko. Eugeniusz Filek i Szczepan Mogielnicki znani byli jako dobrzy śpiewacy, a Antoni Bohdanowicz i Kazimierz Bik chemicy. Karol Wojtyła wiódł prym, jeśli chodzi o przedmioty humanistyczne: literaturę, filozofię, grekę i łacinę.
- Był uczniem wybijającym się, celerem, jak go nazywaliśmy. Trzeba przyznać, że chłopak był skromny - podkreśla Stanisław Jura, jeden z ostatnich żyjących kolegów Karola Wojtyły. - Gdy profesor zadawał pytanie, a żaden z nas nie potrafił na nie udzielić odpowiedzi, Wojtyła sam się nigdy nie wyrywał. Dopiero wywołany odpowiadał na pytanie. Raczej też nie podpowiadał, uważał, że może pomóc, ale poza lekcjami.

Nauczyciele

Mieli ogromny wpływ na gimnazjalistów. To oni zaszczepiali w nich pasje. Języka polskiego i łaciny uczył prof. Klimczyk, zwany Maszynistą dla swego rubasznego wyglądu i czarnego wąsa. Chłopcy chodzili mu po papierosy. Józef Titz uczył niemieckiego i śpiewu, doskonale grał na fortepianie, komponował pieśni. Mirosław Moroz uczył przedmiotów ścisłych. Opiekował się też SKO. Zginął w Katyniu. Czesław Panczakiewicz, gimnastyk, wpajał w chłopców miłość do Beskidów i był opiekunem ZHP. Zbigniew Czaderski wykładał przedmioty humanistyczne. Chłopcy nazywali go zakresu przyrody i higieny wpaja) w uczniów prof. Józef Heriadin. On także opiekował się kółkiem PCK. Geografem był Jan Sarnicki, którego pasją było malowanie starych obiektów, głównie kościołów. Po 1945 roku korespondował z niektórymi uczniami. Jego listy ozdabiane były satyrycznymi obrazkami i karykaturami. Byli wspaniali katecheci: ks. Figlewicz, ks. Edward Zacher.
- To byli wspaniali ludzie - wspomina Stanisław Jura. - Każdy prawie opiekował się jakimś kółkiem, miał przydomek. Dzięki nim mogliśmy rozwijać swoje zainteresowania.

Po lekcjach

Wolny czas chłopcy spędzali razem. Jak były ciekawe zajęcia, to nawet ci dojeżdżający zostawali na godzinę czy dwie. Była drużyna sportowa, grano w piłkę nożną. Karol Wojtyła był bramkarzem. Na zdjęciu z 27.10.1937 roku, mecz ósmej i pierwszej licealnej. Sędzią był prof. Kazimierz Foryś. Stanisław Jura nie pamięta wyniku, ale nie to jest przecież najważniejsze. Wspomina, że najczęściej grali na boisku za kościołem. Z opowiadań pan Stanisław wie, że starszy z braci Wojtyłów, Edmund, stawiał Karola w miejsce brakującego słupka od bramki. Prócz piłki nożnej chłopcy mieli także inne zainteresowania. W lecie pływali w Skawie. Ojciec Karola był doskonałym pływakiem. To on uczył chłopców pływać. Wraz z synem odbywali częste spacery od rynku do mostu na Skawie, tam rozmawiali długo na różne tematy. Chłopcy często organizowali wycieczki w Beskidy. Było też kilka wypadów do Zakopanego. No i oczywiście na Leskowiec. Stanisław Jura pamięta szczególnie jedną z wypraw:
- Pamiętam wejście na Babią Górę. To była, o ile pamiętam, wycieczka dwudniowa. Naszym przewodnikiem i opiekunem był prof. Tadeusz Szeliski. Podejście na Babią od strony Diablaka prowadzi przez tzw. Akademicką Perć. Gdyśmy doszli do przepaści nad Percią, profesor trochę się bał. Koledzy zastanawiali się co by tu zrobić, aby przeforsować dalszą wędrówkę i wprowadzić pedagoga na górę. Powiązaliśmy rękawy od koszul, w ten sposób powstała prowizoryczna poręcz, dzięki której mogliśmy przeprowadzić naszego profesora na górę. Jak wszedł, zdyszany i zmachany, to aż sobie odetchnął i powiedział „Uff".

Teatr

W klasach późniejszych pojawiła się u Karola Wojtyły fascynacja teatrem. Równolegle do kółka teatralnego zorganizowanego w męskim gimnazjum było kółko w szkole dla dziewcząt. Jak wspomina pan Stanisław, brylowały tu panie: Halina Królikiewicz, Danusia Pukło. Wybijającą się postacią wśród aktorek była także Kazia Żakówna. Grano od komedii po dramaty. Pan Stanisław zapamiętał „Ułanów księcia Józefa", w której Wojtyła miał główną rolę. Grał wraz z Danusią Pukło i Haliną Królikiewicz. W „Antygonie" grał Hajmona, a w „Nieboskiej Komedii" - Pankracego. Stroje wypożyczano czasem nawet z Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. Była także gazetka szkolna, taka na tablicy, organizowana z okazji różnych okoliczności. - Karol do niej pisał, pisał też dużo do szuflady, ale nie zwierzał się nam z tego - wspomina pan Stanisław.

Hermanickie czereśnie

Wielu chłopców należało wówczas do Sodalicji Mariańskiej. Wojtyła był jej skarbnikiem. Pan Stanisław wspomina kolegów jako młodziez głęboko wierzącą, oddaną opiece Matki Boskiej. Koledzy nie przypuszczali, że Wojtyła w końcu zdecyduje się na teologię. Pan Jura podkreśla jednak, ze Karol zawsze był bardzo religijny i miał swoje zasady.
- Po przejściu z klasy 7 do 8 zostaliśmy skierowani na kurs przysposobienia wojskowego do Hermanie na Śląsku. Tam przechodziliśmy przeszkolenie wojskowe, ze strzelaniem, marszami etc. Był z nami Wojtyła. Pamiętam, że za terenem naszego obozu był sad z czereśniami. Ponieważ owoce już były dojrzałe, soczyste, czerwone, niektórzy koledzy przechodzili przez płot, aby zerwać kilka sztuk. Częstowali nimi też Karola. Ten nie chciał jednak jeść uważając, ze czereśnie pozyskane zostały trochę w niewłaściwy sposób. Nie przystoi objadać się kradzionymi owocami. Koledzy nie przejmowali się zbytnio zdaniem Karola i nadal chodzili na czereśnie, a On konsekwentnie odmawiał ich spożycia. Z czego oczywiście myśmy się trochę nabijali, ale on traktował tę sytuację poważnie i uważał, że postępujemy źle.

Karol Wojtyła był doskonałym oratorem. Deklamował wiersze, kochał się w literaturze. 6 maja 1938 roku, tuz przed maturą, przyjechał do Wadowic arcybiskup książę Sapieha i wizytował tutejsze gimnazjum. Przemowę wygłosił prof. Szeliski, a z ramienia społeczności uczniowskiej Karol Wojtyła. Jego przemówienie było tak dobre, przeplatane łacińskimi sentencjami, że zaciekawiło Księcia, który chciał dowiedzieć się, jakie studia wybrał sobie Karol, czy przypadkiem nie wybiera się po maturze na teologię. Gdy Arcybiskup dowiedział się, że Wojtyła będzie studiował literaturę, odparł: „Szkoda, że nie teologię". Za parę lat ich drogi spotkały się ponownie. Do matury przystąpiło 42 chłopców, w tym dwóch eksternistów. W lecie chłopcy mieli jeszcze obowiązkowe junackie hufce pracy.
- Były to cztery tygodnie pracy fizycznej w ciężkich warunkach - opowiada Stanisław Jura. - Podzielono nas na dwie grupy. Jedna pracowała w Bieszczadach, we wsi Zubracze, a druga, w której był też i Wojtyła, została skierowana do Zubrzycy Górnej budować drogę od Zawoi przez Przełęcz Krowiarki. Dostawaliśmy taczki, łopaty i kilofy. To była ciężka praca: karczowanie drzew, kopanie rowów. O ile pamiętam, to dniówka wynosiła 55 groszy. Każdy musiał wypracować swą normę, za co dostawaliśmy pajdę chleba i kawałek wędzonej słoniny. Nam, młodym ludziom nie przyzwyczajonym do ciężkiej pracy fizycznej, trudno było się przyzwyczaić. Mieliśmy odciski na dłoniach. Trzeba przyznać, że Wojtyła dobrze znosił pracę fizyczną.
W 1938 roku Karol Wojtyła wraz z ojcem przeprowadził się do Krakowa na ulicę Tyniecką. Drogi chłopców się rozeszły.

Wojenne losy

Po maturze koledzy rozpierzchli się po całym kraju. Z 42 maturzystów we wrześniu 1938 roku, 21 poszło do wojska. Trafili do jednostek m.in. w Krakowie, Grudziądzu, Dęblinie. Niektórzy zdecydowali się na kontynuowanie nauki. Karol Poliwka i Jan Kuś kształcili się na UJ na Wydziale Lekarskim. Prawnikami chcieli zostać Wiktor Kęsek i Eugeniusz Mróz. Karol Wojtyła wybrał filologię polską, a teologię - Kazimierz Bik, Karol Kurek. Na Wydział Rolniczy zapisał się Stanisław Banaś, a Zygmunt Sellinger na filologię romańską. Tadeusz Zięba kontynuował naukę na Wydziale Chemii. Inni wybrali politechniki. Byli i tacy, którzy podjęli pracę: Józef Wąsik, Bolesław Pomazański, Zbigniew Nowobilski i inni.

Gdy wybuchła wojna, wielu brało czynny udział w obronie kraju. Po wojnie niektórzy zdecydowali się zostać na Zachodzie: we Włoszech, Kanadzie. Niektórzy wojny nie przeżyli. Zygmunt Sellinger i Leopold Zweig w 1940 roku zostali wywiezieni na Syberię. Obaj zginęli na rzece Ob. Ocalało 32. Założyli rodziny, podjęli pracę jako lekarze, ekonomiści, pedagodzy, inżynierowie, księża.

Po wojnie

Przyjaciele starali się utrzymywać ze sobą kontakt, ale nie zawsze się to udawało. Wojtyła i Jura potkali się dopiero w 1956 roku. A 28 września 1958 roku pan Stanisław został zaproszony na ingres biskupi Wojtyły. Od tego czasu bez specjalnych zaproszeń, w ostatnią niedzielę grudnia każdego roku spotykali się w Kurii Biskupiej na Franciszkańskiej 3.
- Już od godz. 9.00 można było przychodzić, bo niektórzy koledzy jak np. Bogdanowicz przyjeżdżali z daleka - wspomina Stanisław Jura. - Na dole czekało śniadanie, a o godz. 10.00 odprawiana była Msza św. w kaplicy prywatnej arcybiskupa. Było miło i koleżeńsko, opowiadaliśmy sobie o naszych rodzinach, o wojennych przygodach. Śpiewaliśmy wojenne i góralskie piosenki. O godz. 15.00, po obiedzie, arcybiskup żegnał się z nami. Mówił: „Wy możecie jeszcze zostać, ale ja muszę już iść, bo czekają mnie obowiązki". Zwykle jechał wizytować którąś z parafii.

Tak było do roku 1978. W grudniu, jak zwykle, miało być spotkanie. Plany jednak zostały pokrzyżowane: Karol Wojtyła został papieżem.

Życzyliśmy Mu tego z całego serca - mówi Stanisław Jura. - Dla nas Jego papiestwo nie było aż tak wielkim zaskoczeniem, wiedzieliśmy, że to wybitny, niezwykły człowiek.

Tym razem... Watykan

W czerwcu 1979 r. Papież po raz pierwszy przyjechał do Polski. Z kolegami spotkał się na plebanii w Wadowicach. Pan Stanisław tak wspomina tamto spotkanie:
- Rzekł wtedy do nas: „Ja nie zapomniałem o was, a że spotkanie w grudniu się nie odbyło, to nie moja wina. W zamian zapraszam was do Watykanu, macie u mnie zapewniony wikt i spanie". No i we wrześniu pojechaliśmy. W czasie Jego pontyfikatu byłem 4 razy w Watykanie i 2 razy w Castel Gandolfo.

Przyjaciele gościli w Rzymie 8-10 dni. W tym czasie kilkakrotnie widywali się z Papieżem. W tych uroczystościach zawsze uczestniczył Jerzy Kluger, na stałe mieszkający wraz z rodziną w Rzymie. Które spotkanie najbardziej utkwiło w pamięci pana Stanisława? Chyba to z 1998 roku. Na wspólnym obiedzie w pałacu apostolskim zgromadziła się wtedy dość liczna grupa.
- Papież siedział w środku przy stole, ja po Jego lewej stronie, po prawej Halina Królikiewicz, a po przeciwległej ks. prałat Dziwisz - wspomina pan Stanisław. - Papież już wtedy niewiele mówił, ale prosił, aby każdy z nas coś od siebie powiedział. Wiedziałem, że jest osłabiony. Niektórzy z kolegów byli gadułami, więc prałat Dziwisz powiedział, abym ograniczył mowy kolegów do 3 minut. Pamiętam, że niektórym musiałem przypominać, żeby skracali przemówienia. Spytałem Ojca Świętego, czy można coś zaśpiewać. Był Gienek Mróz, miał organki. Trochę ożywiliśmy Papieża, Gienek grał, opowiadaliśmy o swych przeżyciach. Ojciec Święty się ożywił i to było bardzo miłe spotkanie.

Wszystko ma swój koniec

W pamięci pana Stanisława pozostaną także spędzone z Ojcem Świętym poranki. Gdy koledzy mieli wspólnie z Papieżem zjeść śniadanie, już o godz. 6.30 przybywali do prywatnej kaplicy Ojca Świętego. Gdy wchodzili do kaplicy, to każdy miał palec na ustach, żeby być cicho, bo był już tam Papież i w wielkim skupieniu się modlił. - To mi na zawsze utkwiło w pamięci - mówi pan Stanisław - obraz Papieża Polaka na klęczniku, na którym po łacinie wyryte były słowa Pater Noster. W takich chwilach Papież był tak rozmodlony, ze chyba nawet nie zauważał naszego wejścia.
Wspólne śniadania i obiady nie trwały zbyt długo, góra dwie godziny. W czasie kolacji przyjaciele mogli przebywać ze sobą dłużej.
- Cerberem, strażnikiem był ksiądz Dziwisz, który co prawda nie brał w spotkaniach udziału, ale gdy dobiegała godz. 22.00, przychodził, kiwał głową, jakby chciał powiedzieć: „No, chłopaki, zmiatajcie już, Ojciec Święty musi odpocząć" - śmieje się wspomnieniowo - muzyczno - stowno - śpiewne. Po chwili pan Stanisław dodaje:
- Niestety, to się już nie powtórzy. Wszystko ma swój koniec.



Strona internetowa powstała w ramach projektu "Mecenat Małopolski", który jest realizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego. Wszystkie prawa zastrzeżone.